Kiedy Karol Wojtyła został Papieżem miałem zaledwie siedem lat. Pamiętam ogromne poruszenie rodziców na wiadomość o wyborze. Ja również czułem się poruszony choć... nie wiedziałem dobrze dlaczego. Później pierwsza pielgrzymka do Ojczyzny w 1981 roku i kolejne wizyty. Ojciec Święty był zawsze obecny w moim życiu: bliski, a jednocześnie tak „daleki”, widziany jedynie w telewizji, lub na zdjęciach w gazetach. Moje pierwsze, bliższe spotkanie z Janem Pawłem II miało miejsce na bydgoskim lotnisku, 7 czerwca 1999 roku, dzień po moich święceniach kapłańskich. Stałem w trzecim sektorze, dość blisko ołtarza i dziękowałem za dar modlitwy z Ojcem Świętym na samym początku mojej kapłańskiej wędrówki.  Nie przypuszczałem wówczas, że po niecałym roku uścisnę jego dłoń i poczuję to penetrujące spojrzenie, które w tak wielu osobach pozostawiło niezatarty ślad, a po niecałych pięciu latach będę miał możliwość spędzenia całej godziny przy stole z tym „Wielkim Papieżem”, jak nazwał go cały świat.

Każdego roku, na początku Wielkiego Postu, Ojciec Święty zapraszał wszystkich kapłanów zaangażowanych duszpastersko w Diecezji rzymskiej, na spotkanie do Watykanu (spotkania te kontynuuje Benedykt XVI). Był to rok 2000, rok Wielkiego Jubileuszu. Od kilku miesięcy pracowałem w parafii Św. Brygidy Szwedzkiej na peryferii Rzymu, która w 1999 roku została powierzona opiece duszpasterskiej Zgromadzenia Ducha Świętego. Udałem się na spotkanie. Pamiętam, że zadziwił mnie rodzinny klimat, który na nim panował. Ojciec Święty mówił bardzo prosto o kapłańskim życiu, o problemach duszpasterskich, dodawał odwagi, żartował, dzielił się własnymi przeżyciami co wzbudzało co chwilę burze oklasków i okrzyki: „Viva il Papa” („Niech żyje Papież”). A na zakończenie, ku mojemu zdziwieniu i wielkiej radości, mogliśmy wszyscy podejść do Ojca Świętego, uścisnąć mu dłoń, spojrzeć w oczy... Tego dnia było nas około 700!! Stałem prawie na końcu kolejki i myślałem jak wielkim wysiłkiem musi być dla Ojca Świętego pozdrowienie każdego z osobna. Kiedy w końcu nadeszła moja kolej... uklęknąłem, poczułem jego dotyk i... kiedy podniosłem oczy... On na mnie patrzył i nie było to spojrzenie kogoś, kto przez godzinę zmuszony był przyjąć prawie 700 osób, w jego wzroku było tyle uwagi, zainteresowania, jakbym był tam sam jeden. Pomyślałem wówczas: „To niesamowite, jak bardzo ten człowiek zjednoczony jest z Jezusem”.

Rok 2003 był rokiem szczególnym dla Zgromadzenia Ducha Świętego. Obchodziliśmy jubileusz 300 lecia założenia naszej Rodziny zakonnej. Ojciec Święty zrobił nam wspaniały prezent. Zaprosił do siebie na audiencję prywatną 26 maja 2003 wszystkich Duchaczy pracujących w Rzymie. Było nas około 30. Podczas spotkania Ojciec Generał przedstawił krótko historię Zgromadzenia. Jan Paweł II słuchał z uwagą po czym powiedział: „Błogosławiony o. Jakub Laval, pamiętam, pamiętam, moja pierwsza beatyfikacja...”

To byl zwykły dzień lutego 2004 roku. W naszym małym oratorium było, jak zwykle, wiele zamieszania. Dzieci miały katechezę, młodzież przygotowywała kolejne spotkanie, rodzice rozmawiali w korytarzu, czekając na swoje pociechy, i wtedy zadzwonił telefon... To był nasz biskup (biskupem Rzymu jest Papież, ale diecezja podzielona jest na pięć sektorów, z których każdy ma swojego biskupa pomocniczego). „Macieju, za dwa tygodnie jedziecie do Papieża, zaprasza całą waszą parafię, a za tydzień wy, kapłani, jesteście zaproszeni na obiad z Janem Pawłem II!”. „Cała parafia do Papieża...!? Na obiad z Ojcem Świętym...!?” – wykrzyknąłem nie bardzo zdając sobie sprawę z tego, co słyszę.

I tak 26 lutego 2004 przemierzałem niekończące się korytarze watykańskiego pałacu. Było nas sześciu: nasz biskup Vincenzo Apicella, proboszczowie dwóch sąsiednich parafii i nasza trójka Duchaczy ze Św. Brygidy. Przed drzwiami apartamentu prywatnego Papieża czekał na nas Kardynał Ruini – Wikariusz Generalny Ojca Świętego dla Diecezji Rzymu. Po chwili drzwi się otworzyły i ugościł nas szeroki uśmiech bp. Stanisława Dziwisza (wówczas nie był jeszcze kardynałem). „Proszę, proszę, wejdźcie, Ojciec Święty już was oczekuje”. Nie ukrywam, że emocje były ogromne, a serce pędziło jak na wyścigu Formuły I... „Jeszcze chwila i zobaczę Papieża, usiądę z nim do stołu, może zamienię parę słów...” – myślałem, rozglądając się ciekawie dookoła. W porównaniu z ogromem przemierzonych wcześniej korytarzy, mieszkanie Ojca Świętego wydawało się małe i skromne. Biskup Dziwisz zaprowadził nas do pokoju jadalnego. Zajęliśmy miejsca. Po krótkiej chwili, bez żadnych oficjalnych zapowiedzi, pojawił się Jan Paweł II. To był czas jego ostatniej wielkiej katechezy, katechezy cierpienia. Ten niestrudzony Pielgrzym, który kilkakrotnie okrążył kulę ziemską, przykuty był do krzesła prowadzonego przez młodego księdza. Dokładnie rok później rozpoczynał swoją ostatnią podróż, tę do Domu Ojca. „Szczęść Boże Ojcze Święty” – powiedziałem, kiedy nadeszła moja kolej na przywitanie się, a kiedy podniosłem oczy napotkałem ten sam wzrok sprzed czterech lat, wzrok pełen uwagi, zainteresowania, zrozumienia. Odniosłem wrażenie jakby mnie znał, jakby wiedział kim jestem. To był wzrok człowieka głęboko przeżywającego jedność z Chrystusem, człowieka wielkiej modlitwy, świętego... Podczas obiadu, Ojciec Święty słuchał z wielką uwagą, kiedy przedstawialiśmy nasze parafie. Pytał o problemy jakie napotykamy i był naprawdę głęboko zainteresowany sytuacją naszych wspólnot. „Biskup Świata” zainteresowany sytuacją małych parafii na peryferii miasta! W pewnym momencie nasz biskup wyszeptał mi do ucha: „Maciej, no powiedz coś po Polsku...”. Nie wiedziałem jak zacząć, na szczęście pomógł mi bp. Dziwisz, który zwracając się do Papieża powiedział: „Mamy tu jednego Polaka”. „O, a Ty skąd jesteś?” – zwrócił się do mnie Ojciec Święty. „Ja z Bydgoszczy, od Duchaczy...” – odpowiedziałem. „Z Bydgoszczy? No, od 25 marca będziecie diecezją...” – dorzucił. W ten sposób, o powstaniu Diecezji bydgoskiej dowiedziałem się od Papieża... Obiad przebiegał w atmosferze rodzinnej, siedziałem praktycznie tuż obok Jana Pawła II, dzieliła nas tylko jedna osoba. Biskup Dziwisz był duszą towarzystwa, opowiadał, żartował, pytał. Ojciec Święty, mimo widocznego zmęczenia, słuchał uważnie, a na zakończenie, wręczając każdemu różaniec i błogosławiąc powiedział: „No, to zobaczymy się za tydzień. Przyprowadźcie mi wasze wspólnoty parafialne”.

Rok później stałem przed Bazyliką Świętego Piotra w niekończącej się  kolejce osób, które po raz ostatni chciały spojrzeć na „swojego” Papieża, Przyjaciela i Ojca i powiedzieć mu po prostu: „Dziękuje”.


Zdjęcie ojca Macieja z Papieżem Janem Pawłem II: (kliknij, aby powiększyć)