Misje kojarzą się zazwyczaj z dalekimi krajami, z Afryką z Ameryką Południową. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do idei, że misjonarze mogą pracować również w krajach Europy, tym bardziej w mieście, które, jak żadne inne, kojarzy się z sercem chrześcijaństwa.
Kiedy w pewien styczniowy wieczór 1999 roku ówczesny ojciec prowincjał zaproponował mi wyjazd na misję do… Rzymu, nie ukrywam, że poczułem się nieco zmieszany. Od samego początku formacji w seminarium, marzyłem o wyjeździe i pracy w Paragwaju. Jeszcze w szkole średniej obejrzałem film pt. “Misja” o początkach ewangelizacji w tym kraju i dosłownie zakochałem się w jego kulturze, zwyczajach, przyrodzie, we wspaniałych krajobrazach. Czytałem wiele na temat biedy, potrzeb Kościoła i wspólnot duchackich w Paragwaju. Czułem bardzo silne wezwanie do pracy misyjnej w Ameryce Południowej…
Tego styczniowego wieczora ojciec prowincjał opisał mi w kilku słowach nowy projekt Zgromadzenia: pierwsza nasza placówka misyjna w Wiecznym Mieście i w Italii, wyjazd – w sierpniu, niecałe dwa miesiące po święceniach, czas do namysłu – cała noc. “Panie Boże, co dla mnie zaplanowałeś?”, pytałem w modlitwie. Na drugi dzień napisałem: Rzym.
Minęło już prawie 11 lat mojego pobytu w parafii pw. Św. Brygidy Szwedzkiej w Rzymie, która w 1999 roku została przekazana opiece duszpasterskiej Zgromadzenia Ducha Świętego. Parafia ta położona jest na peryferii miasta w dzielnicy Palmarola, którą raczej trudno znaleźć na mapach dla turystów. To Rzym, którego nie pokazuje sie na zdjęciach, ani w telewizji. Wieczne miasto to Watykan, Koloseum, piękne place i wspaniałe zabytki - myślimy, a w naszej dzielnicy nie ma chodników, ulice są wąskie i pełne dziur, niektóre nie zostały jeszcze wyasfaltowane, brakuje oświetlenia, na rozległych łąkach często pasą sie owce… Taki jest Rzym, który widzę z okna, w którym żyję.
Mieszkańcy w większości nie są rodowitymi Rzymianami. W latach 70-tych wiele rodzin z różnych regionów Włoch przybyło do stolicy w poszukiwaniu pracy i zaczęło osiedlać się na obrzeżach miasta, gdzie wówczas były jedynie pola. Budowali domy bez pozwolenia, nocami i w pośpiechu, bez żadnego planu urbanistycznego, dlatego w dzielnicy brakuje np. chodników, a ulice są wąskie i pełne ciasnych zakrętów. Nie zostało też przewidziane miejsce na kościół. Z biegiem czasu wszystkie konstrukcje budowlane zostały uznane za legalne, lecz sytuacja materialna dzielnicy nie uległa zmianie. Z tym łączy się też problem kontaktu z ludźmi. W okolicy nie ma żadnych zakładów pracy, na terenie parafii nie mamy ani jednej szkoły. Rankiem osiedle pustoszeje prawie całkowicie, pozostają jedynie osoby starsze. Ludzie wracają wieczorem, często bardzo późno, aby odpocząć i następnego dnia rano wyruszyć do pracy. Dlatego dzielnice tego typu nazywane są tu “wielkimi noclegowniami miasta”.
Parafia św. Brygidy powstała 1 lipca 1983 roku, czyli ponad 25 lat temu. W tym roku, 1 lipca 2010, świętować będziemy 27-lecie naszej wspólnoty. W ciągu tych lat często zmieniali się duszpasterze, żaden nie pozostał tu dłużej niż cztery lata, co uniemożliwiło uformowanie się wspólnoty parafialnej. Niedawno spotkałem księdza, który pracował w naszej dzielnicy, zanim powstała parafia, powiedział: “Przyjechałem do Palmaroli na własną prośbę, bo nikt nie chciał tam pracować”. Te słowa nasunęły mi na myśl charyzmat Zgromadzenia Ducha Świętego: “Przyjmujemy z chęcią prace, dla których Kościół z trudem znajduje pracowników”. Kiedy w listopadzie 1999 roku, po dwumiesięcznym kursie języka włoskiego, wraz z o. Jeanem-Jacquesem z Francji i o. Peterem z Tanzanii, przybyłem do parafii, nasz “kościółek”, który znajduje się na parterze dwupiętrowego domu, świecił pustkami, salki katechetyczne, urządzone w trzypokojowym mieszkaniu na pierwszym piętrze innego domu – oddalonego od kościoła o około 300 metrów, zapełniały się zaledwie w połowie. Nie istniały żadne grupy, nie było żadnych form spotkań ani dla dzieci ani dla dorosłych, nie było młodzieży. Patrząc na sytuację materialną parafii i brak jakiejkolwiek formy duszpasterstwa zrozumiałem bardzo szybko, że Pan Bóg nie przysłał mnie tu na wakacje, zmieniła się też radykalnie moja idea misji …
Przyzwyczajony do widoku pełnych kościołów w Polsce i parafii tętniących życiem, musiałem nauczyć się nowego “stylu” duszpasterskiego: nie czekać, aż ludzie przyjdą do kościoła, ale iść do nich, towarzyszyć im, wychodzić im naprzeciw, dzieląc ich radości, troski, konkretne problemy życiowe, których nigdy nie brakuje. Początkowo nie było to łatwe głównie z powodu niewystarczającej znajomości języka. Bardzo szybko jednak pokonałem tę trudność. To właśnie dzięki tym spotkaniom i rozmowom prowadzonym z dużymi trudnościami, nie tylko mój włoski znacznie się poprawił, ale też ludzie, początkowo dość nieufni w stosunku do trzech nowych kapłanów, zaczęli się otwierać i darzyć nas zaufaniem. Dość szybko uformowała się grupa zaangażowanych osób i wspólnie zaczęliśmy “nawadnianie pustyni”.
Dziś, po prawie 11 latach obecności Duchaczy w parafii św. Brygidy, dużo się zmieniło. Obecnie również nasza wspólnota tętni życiem. Na miejsce o. Jean-Jacquesa i o. Petera przybyli o. Paul z Kamerunu i o. Guy-Léandre z Kongo. Powstało dużo grup, istnieje wiele inicjatyw, a to tylko początek – mówią od lat parafianie. Raz w miesiącu zbiera się rada parafialna, aby podsumować życie wspólnoty i wytyczyć plan działania na przyszłość. Na tych spotkaniach dużo się modlimy. Mamy wszyscy głęboką świadomość, że to Pan Bóg daje życie naszej parafii i że to nie my, z naszymi zdolnościami i dobrą wolą, ale On buduje naszą wspólnotę.
Co miesiąc przygotowujemy niewielką gazetkę, która rozprowadzana jest we wszystkich domach. W ten sposób informacje o życiu parafii trafiają do wszystkich rodzin, nawet tych, które w jej życiu nie uczestniczą.
Działają skauci, proponując dzieciom i młodzieży swoją metodę edukacyjną.
Jest działająca prężnie grupa Caritasu, która stara się stawić czoła problemom i trudnej sytuacji ekonomicznej wielu rodzin. Każdego tygodnia rozwozimy jedzenie ponad 70 rodzinom! Na terenie parafii przebywa wielu uchodźców, głównie z Afryki i Ameryki Południowej, którzy bardzo często nie mają środków do godnego życia.
Działa grupa katechetów, którzy prowadzą spotkania z dziećmi i dorosłymi, jest grupa modlitewna Odnowy w Duchu Świętym, komitet ds. organizacji święta parafialnego, chór parafialny, zespół afrykański, który często animuje Msze św. w rytmie bębnów, grzechotek i afrykańskich pieśni religijnych. Jest grupa ministrantów, grupa skupiająca osoby w podeszłym wieku. Mamy ośmiu szafarzy nadzwyczajnych Komunii Świętej, którzy raz w tygodniu odwiedzają chorych w domach. Prowadzimy katechezy i rekolekcje dla dorosłych. Jest grupa małżeństw, kursy przedmałżeńskie, przygotowania do chrztu św., do bierzmowania dorosłych.
Oczywiście nie brakuje też problemów i trudności, które jednak nie są dla mnie powodem do zniechęcenia, wręcz przeciwnie! Są bodźcem do większego zaangażowania i ciągłego szukania nowych dróg dotarcia do ludzi. Mimo widocznego “przebudzenia”, na 5 tysięcy mieszkańców, jedynie niewielki procent uczestniczy aktywnie w życiu parafii. Znaczna liczba osób od wielu, wielu lat nie postawiła nogi w kościele. Kiedy rozmawiam z nimi głównie przy okazji błogosławieństwa rodzin (odpowiednik polskiej kolędy), które tu odbywa się w Wielkim Poście, prawie wszyscy mówią, że wierzą w Boga, ale nie w Kościół, ani w księży, dlatego na Mszę nie chodzą. Ten typ myślenia i przeżywania wiary jest bardzo powszechny we Włoszech i, myślę, w całej Europie.
Również wielu młodych przeżywa głębokie i poważne problemy, na które staramy się znaleźć odpowiedź. Wychowani w kulturze konsumizmu, według której wartość osoby mierzy się jej wyglądem i tym co posiada, przyzwyczajeni do bardzo szybkiego tempa życia, do często ciągłej nieobecności rodziców, którzy większość dnia spędzają w pracy, często czują się zagubieni, zniechęceni, oszukani i opuszczeni. W naszej dzielnicy poważnie odczuwalny jest problem narkomanii, od bardzo powszechnego “skręta” do ciężkich narkotyków i uzależnienia. Coraz większa liczba młodych ludzi nadużywa alkoholu. Normalnym obrazem są grupki młodych ludzi, które wieczorami zbierają się w ciemnych zakamarkach domów i ulic, aby “odlecieć”, oderwać się od tego smutnego życia.
Aby odpowiedzieć na te wezwania rozpoczęliśmy w parafii przeróżne formy katechez i spotkań, które w swojej treści i formie wychodzą naprzeciw tym problemom.
Ważną formą duszpasterską jest organizowana od dwóch lat misja uliczna młodych do młodych. Dość liczna grupa młodych ludzi z naszej parafii i okolicznych wspólnot zdecydowała się wyjść na ulice, aby tam rozmawiać z młodzieżą o ich życiu. Przez prawie cały rok przygotowywali się, poprzez spotkania, katechezy, modlitwę. Wieczorami wychodzili na ulicę, aby poznać miejsca, gdzie spotyka się młodzież. W październiku 2007 roku odbyła się pierwsza misja, która trwała dokładnie tydzień i przyniosła niespodziewane, dla nas samych, owoce. Dzięki pomocy diecezjalnego duszpasterstwa młodzieży, misję otworzył koncert bardzo znanego, głównie wśród nastolatków, zespołu “Zero Assoluto” (Absolutne Zero), który przyciągnął młodzież nie tylko z naszej dzielnicy, ale z pokaźnej części miasta. Przed koncertem dwoje misjonarzy dało swoje świadectwa życia. Jedna z dziewczyn opowiedziała, jak po tragicznej śmierci brata w wypadku motocyklowym, cała rodzina zbliżyła się do Boga i do Kościoła. Drugie świadectwo dał jeden z chłopaków, który dzięki pewnej grupie modlitewnej uwolnił się z nałogu narkomanii. Dwie historie życia, które głęboko dotknęły przybyłych na koncert.
Przez cały tydzień każdego ranka jeździliśmy do pobliskich szkół średnich i tam, w czasie lekcji religii, rozmawialiśmy z młodzieżą, zapraszając ich na codzienne spotkania do parafii. Każdego dnia pojawiał się ktoś nowy. Spotkania kończyły się zawsze kilkugodzinną adoracją, w czasie której młodzi misjonarze wychodzili parami na ulicę, zapraszając napotkane osoby do krótkiej modlitwy u stóp ołtarza przed Najświętszym Sakramentem i proponując spowiedź świętą. Każdego wieczoru kościół wypełniony był po brzegi. Wiele z zaproszonych osób po raz pierwszy po długim czasie znalazło się w kościele. Wielu wyspowiadało się po raz pierwszy po kilkunastu lub kilkudziesięciu latach. Częstym widokiem były łzy w oczach tych, którzy odchodzili od ołtarza po modlitwie lub po spowiedzi.
Byliśmy też w obozowisku cyganów, gdzie przyjęci zostaliśmy z wielką otwartością i radością, w ośrodku dla narkomanów, w szpitalu na oddziale onkologii dziecięcej, w domu starców. Wszędzie przyjmowano nas z radością, a my doświadczaliśmy w jak wspaniały sposób Pan Bóg dotyka tych osób poranionych nie tylko na ciele, ale często na duchu.
Na zakończenie misji zorganizowaliśmy musical opowiadający o konkretnych problemach życia młodych ludzi w obecnym świecie, które często prowadzą do narkomanii, alkoholizmu, a nawet samobójstwa i jak może się wszystko zmienić po prawdziwym spotkaniu z Bogiem. Odbyła się też droga krzyżowa, która okazała się jednym z “mocniejszych” momentów misji. Szliśmy po ulicach naszej dzielnicy zatrzymując sie przed sklepami, kinem, barami i restauracjami. Była to prawdziwa, bardzo realistycznie przedstawiona droga cierpienia z Jezusem, który spotykał przeróżne osoby, wszystkie z dzisiejszych czasów: złodziei, prostytutki, narkomankę, cierpiącą matkę, zbuntowanego przeciwko Kościołowi i księżom chłopaka, leżących na ulicy, pijanych mężczyzn… To były stacje drogi krzyżowej, która zakończyła sie w kościele męką i śmiercią Jezusa. Miałem to szczęście, że rola Jezusa przypadła właśnie mnie! “Szczęście”, gdyż doświadczenie było niesamowite. Ubrany w zgrzebny, pokrwawiony wór, z twarzą pokrytą krwią (sztuczną, charakteryzacja trwała około godziny) z ważącą 11 kg. belką na ramionach, boso, słysząc krzyki i wyzwiska (oczywiście wszystko było przygotowane) modliłem się i myślałem, jak bardzo Jezus nas ukochał, że zgodził sie na takie cierpienie, zniewagę i śmierć. Widziałem też jak głęboko i prawdziwie ludzie przeżywali ten moment. Wielu płakało. Po zakończeniu drogi krzyżowej wielu poprosiło o spowiedź. Tego wieczoru spowiadaliśmy przez kilka godzin!
Ta pierwsza misja dała wspaniałe owoce. Pokaźna liczba osób rozpoczęła nowe życie. Wielu młodych powróciło do Kościoła. Z nimi zorganizowaliśmy kolejną misję. Narodziło się też duszpasterstwo skupiające młodzież z różnych parafii. Ten sposób ewangelizacji wszedł na stałe do naszego programu duszpasterskiego i nie tylko! Wiele parafii w Rzymie wzięło z nas przykład proponując podobne misje i prosząc o pomoc w ich organizacji.
Życie naszej parafii charakteryzuje się też częstymi spotkaniami przy stole, które są wspaniałą okazją, aby podzielić się doświadczeniem Boga, poznać się, poczuć się wspólnotą. Często żartując, mówię, że te spotkania kulinarne to działalność duszpasterska, która wychodzi nam najlepiej. Fakt bycia razem jest tu bardzo ważny. Włosi są bardzo otwarci, spontaniczni, z łatwością zawiązują znajomości. Normalną rzeczą w czasie spotkań przy stole są wspólne śpiewy i to niekoniecznie religijne. Również liturgia w kościele jest bardzo żywa. Nikogo nie dziwią radosne śpiewy często z gestami, oklaski dla Pana Boga, a nawet tańce, szczególnie kiedy Msza św. animowana jest przez zespół afrykański. Po Eucharystii ludzie nie uciekają do swoich domów, ale zatrzymują się przed kościołem, żeby chwilę porozmawiać i pobyć ze sobą.
Już od kilku lat organizujemy doroczne święto patronalne, które trwa trzy dni. Przyjeżdżają wtedy zespoły muzyczne, jest wielka loteria na cele dobroczynne, gry i zabawy dla dzieci, sztuczne ognie i oczywiście smaczne jedzenie. Szczególny nacisk kładziemy na program religijny. Oprócz Mszy Świętych sprawowanych na powietrzu, czuwania przed Zesłaniem Ducha Świętego, momentów modlitwy na scenie, jest “namiot modlitwy”, w którym trwa całodzienna adoracja, a młodzi misjonarze zapraszają przybyłych na święto do krótkiej modlitwy przed Najświętszym Sakramentem. Wieczorami, kiedy przybywa najwięcej osób, namiot jest zawsze wypełniony po brzegi.
W tym roku święto odbędzie się w dniach od 4 do 6 czerwca, serdecznie wszystkich zapraszam!
Kiedy przed 11 laty przygotowywałem się do wyjazdu na misję do Rzymu, wielokrotnie spotkałem się z opinią: “Na misję do Rzymu? No, co ty?! Powiedz prawdę, że jedziesz na studia”. Sam również nie byłem do końca przekonany. Dzisiaj wiem, że misja to nie tylko afrykańska puszcza, czy amazońska dżungla. Misja jest tam, gdzie są ludzie, którzy, często smutni, przygnieceni trudnościami życiowymi, potrzebują Radosnej Nowiny.
Dziękuję Panu Bogu za każdy dzień, za każdą chwilę spędzoną w parafii św. Brygidy na Palmaroli. Dziękuję za ludzi, których tu spotkałem. Dziękuję za to dzieło, które Pan Bóg nieustannie błogosławi.
Dziękuję wszystkim za modlitwę.
o. Maciej Sierzputowski, CSSp
Poniżej zdjęcia nadesłane przez ojca Macieja: trzy są z Drogi Krzyżowej, jedno z misji (ci w pomarańczowych koszulkach to misjonarze):
Zeszłoroczne święto parafii pw. Św. Brygidy Szwedzkiej w Rzymie